Po godzinie zaczął z wolna prószyć nowy, śliczny, niewinny śnieg. Prószył na stary firn, wyrównywał fałdy, i tak przez całą noc. <br><br>W dzień, dwa potem, chyba to była środa, przed południem, biało, schludnie i cicho, drapał nos i policzki lekki mróz, Konstanty, dotrzymując słowa, przywiózł furę drewna. I to jakiego, brzoza, sosna, świerk. Myszaty koń flegmatycznie oglądał obce podwórko. Konstanty ubrany w brązową wiatrówkę i bryczesy. Długie buty z miękką cholewą, wszystko nowe, wyglądał przez to młodziej, ale jak to chłop, czapkę zachował starą, wyszmelcowaną uszankę. Z kieszeni wiatrówki wystawały reniferowe rękawiczki. Ten to umie zadbać o siebie - pomyślał z podziwem