świat, zamknięty w swojej patrycjuszowskiej pustelni niczym w wieży z kości słoniowej. Nietrudno się domyśleć, że bohater filmu jest postacią najbliższą samemu autorowi, że późne arcydzieło Viscontiego mogłoby uchodzić za autoportret już bez hałaśliwej rodziny. Wszak stanowi ona jedynie tło, choć tło niezmiernie ważne, bo realne, bo stanowiące niestety jedyną alternatywę dla śmierci za życia.<br>Problem w tym jednak, że profesor doskonale zdaje sobie sprawę z własnej martwoty i że jest to jego w pełni przemyślany wybór, nie tyle ze względu na upodobania, ile na świadomość porażki. Własnej, ale i całego pokolenia, więcej - całej formacji duchowej. Rzucił on karierę w Ameryce