Woli nadal absurdalną w tej chwili niepewność, w której żył tyledziesiąt lat, niż tego nowego ojca, zamieszkałego kątem u prowincjonalnych patrycjuszy. <br>I naraz zdał sobie sprawę, że dni, które przeżywał, zaludnione sprawami ludzi miejscowych, stopiły się w czas jednolity. Marionetki, co wychylały się jedna po drugiej, żeby odegrać swoją rolę sprzed pięćdziesięciu lat, stanęły teraz chórem na środku tej ziemi. I że on, Hans, po prostu słucha ich pieśni obryzganej krzykiem gwałconych sopranów. I już niczego nie chce stąd wynieść. Może tylko tamten szum zielonej ulewy rezurekcyjnej. <br>Pochylił się i położył rękę na płycie. Nie potrafił zapłakać. <br>Wracał przez korytarz, ale