płonęły sklepiki. Tłum rozpryskiwał się na boki. Ludzie kryli się po rowach, chowali za mury. Na opustoszałej ulicy zostawał porzucony rower, jakiś tobołek, przewrócony stragan, rozsypane cebule, jabłka, pomarańcze. Wiatr rozpędzał dym, zapadał dziwny spokój, a po chwili ludzka rzeka znowu wypływała na bazar. Zrazu w ciszy, ostrożnie, potem coraz śmielej, żwawiej, przekrzykując się hałaśliwie. Omijała tylko miejsce, gdzie rozerwała się rakieta. Tam zbierał się tłum, oceniał straty, gasił pożary, wzywał pomocy.<br>Pojedyncze zabłąkane rakiety, jakie dolatywały do Chair Chany, i zrzucane z dużej wysokości bomby nie zagrażały życiu dzielnicy. Z czasem wyrwa w bazarze zabliźniała się jak rana. Krater zasypywany