swoje źdźbła, a krzaki jakby rozchylały się same, żeby ułatwić mu ucieczkę.<br>Jednego tylko nie przewidział: nie wiedział albo po prostu o tym zapomniał, że dolinka nie jest już tą samą dolinką, gdzie rosły wysokie do kolan trawy, kępy dzikich ostów, żarnowca, gdzie w słoneczne dni przemykały zaskrońce, a kuropatwy śmigały spod nóg jak skrzydlate pociski. Przewrócił się na pierwszym drucie kolczastym, wstał, rozerwał go rękami i umykał dalej, ale faceci z motykami, grabiami, szpadlami, faceci z deseczkami i pędzlami w dłoniach już zobaczyli go, jak biegnie oglądając się za siebie, już wyczuli psimi nosami radosną muzykę swoich serc i namiętności