pustej ciemności doleciał szelest jedwabiu. Władyś struchlał, podskoczył w głąb nawy. Tak... tam stała Róża wsparta na ramieniu Adama. Białe krepy na szarym staniku drżały. I tak samo drżała dłoń na suknie mężowskiego rękawa. Twarz była martwa, wąskie wargi zwarte szczelnie, policzki zalane pąsem, oczy utkwione w jakiś bolesny cel. Ach, Władyś znał to spojrzenie! To było spojrzenie, za którym tuż-tuż czyhały burzliwe, niesamowite łzy... Jęknął: <page nr=71><br>- Mamusiu, czemu wy tu stoicie? <br>Adam zamrugał nerwowo, wyprężył pierś obleczoną gorsem frakowej koszuli i odrzekł: <br>- A cóż tu złego? Tam tłok, a my z mamą sobie poczekamy... <br>Gdy to mówił, Róża odrywała powoli