pan pozwoli, panie dyrektorze. Ojciec jeszcze leży, ale zaraz mu powiem.<br>Kotowicz zdjął kapelusz i ostrożnie się wsunął do środka.<br>- Broń Boże, broń Boże! - zatrzymał Szrettera. - Nigdy bym się o tej porze nie odważył niepokoić pana profesora. Mój interes jest, że się tak wyrażę, osobisty i do pana, mój złoty.<br>- Ach tak? - ucieszył się Szretter. - Proszę bardzo. Pozwoli pan, że pójdę pierwszy, strasznie tu ciasno.<br>W pokoju z ujmującym szacunkiem podsunął Kotowiczowi krzesło.<br>- Proszę, niech pan siada, panie dyrektorze.<br>Kotowicz rozejrzał się, gdzie położyć kapelusz. Umieścił go wreszcie na brzegu stołu, rękawiczki położył obok i zatrzymując w dłoniach laskę znów się