dziewek, że chciał leźć wyżej, nie podrósłszy, a co najgorsza, patrzeć na łzy i smutek swojej Małgoli. Gdy kilka tygodni tak przeszło, a nie było nadziei, żeby młynarz dał się zmiękczyć, Jasiek, wspomniawszy sobie skarby pod Zamkową Górą, postanowił raz jeszcze udać się o pomoc obiecaną do Bony. <br><br>*<br>Podług zwyczaju Bona przyjęła Jasia łaskawie, pytając, czego by potrzebował. <br><br>- O wielmożna królowo! - począł Jaś, kłaniając się do ziemi. - A <orig>dyć</> to jeszcze nie koniec utrapieniu memu!... Prawdać, Małgola mnie kocha, choćby w ogień za mną wlecieć, ale cóż, kiedy jej ojcowie wyśmieli się jeno ze zalotów moich, a młynarz zaklął się, że