tak wszechmocne. Sokolnik zaś głaskał, wciąż żywego, lecz już konającego ptaka, który przypadł do jego nóg. Chłopak się pochylił, chciał wziąć sokoła na ręce, ale nie zdążył. Szerszenie runęli na niego, mijając skowyczącego, oślepionego psa.<br>Doron wyskoczył z kryjówki. Nie poznali go, nie mogli poznać, pewnie nigdy go nie widzieli. Brud i trzydniowa szczecina zakrywały znamię na policzku Liścia, a nienawiść i pragnienie walki zabiło przeczucia tropicieli.<br>Sparował pierwsze uderzenie, wprowadził cięcie, schodząc z linii ciosu drugiego topora, wypchnął <orig>karoggę</> do przodu. Czując miękkość na jej końcu, nie zatrzymał się ani na moment, skoczył w bok, odwrócił. Tropiciel za jego plecami