Podeszli do parapetu, spojrzeli w dymny przestwór. Skupisko bud Starego Delhi ciemniało wielkim śmietniskiem, dalej czerwone kamieniste wzgórze i zgniła zieleń parków, przez którą przeświecała, niepokojąc zmiennym blaskiem, szeroko rozlana Dżamuna.<br>Dokoła na płaskich dachach pięciopiętrowych kamienic siedziały gromady kobiet, śledziły pilnie życie sąsiadów i jak chór grecki komentowały wydarzenia. Ciżba dzieci obsiadła parapet, pokazywały sobie palcami niezwykłych gości. Gdy malarz podchodził, czmychały z lekkością spłoszonych wróbli.<br>- To diablęta - żalił się zrezygnowany - muszą tutaj sypiać, przygotowuję wystawę, a one włażą na dach i przewracają wszystko, kradną mi pędzle i farby, same zabierają się do malowania... Odnajduję ślady ich zabaw nie tylko