kardynała. Usiadłem.<br>Ksiądz stojący po lewej stronie kardynała, typowy Włoch z Południa, kruczy i śniady, dotknął mojego ramienia. Jednocześnie wypowiedział parę słów, ale tak cicho, że ani jednego nie dosłyszałem. Odgadłem jednak, o co chodzi: że mam zacząć.<br>Zacząłem więc. Pierwsze zdania wypadły nieskładnie. Ale tylko pierwsze, bo się opanowałem. Formułowałem wszystkie następne równo, spokojnie. Pomimo to ksiądz, który mi dał znak, żebym mówił, przerywał mi raz i drugi. Odrywał się od fotela i nachyliwszy się szeptał: "Trochę głośniej." Ale na szczęście jego pouczenia nie. wytrącały mnie z toku. Recytowałem swoje jak lekcję, czując na sobie wzrok wszystkich trzech. Mówiąc spoglądałem