pokochałam. Albo tak mi się wydawało.<br>Kiedy już byliśmy małżeństwem, przestałam mu towarzyszyć na kombatanckie spotkania. Chodził sam, ja zajmowałam się domem i dzieckiem. Domem z firankami, dywanem i fotelem. Zresztą bardzo zwyczajnym, tyle że czystym. Bo przyjaciołom Andrzeja wydawał się mieszczański, prawie kołtuński. Była bowiem również gosposia, Honorata.<br>O Honoracie powinno się napisać osobną książkę. Kiedy ją poznałam, skończyła 70 lat, mówiła gwarą, której prawie nie rozumiałam, nie umiała czytać i nie znała się na zegarze. Kiedyś miała duże gospodarstwo, ale po śmierci męża oddała je wychowankowi i przyjechała do krewnych do Warszawy. Przez 10 lat niańczyła im dzieci i