w stanie i skończył rozciągnięty jak długi w cieniu daka, który od woni ludzkiej krwi rozkolebał szaleńczo swoje szyje/ogony. Ojalika, odziana w jakieś przedziwne, połyskujące mokro, bufiaste ubranie, pochyliła się nad nim zaniepokojona. <br>- I jak? <br>- Nic, nic... <br>- No co, boli? <br>- Daj spokój. <br>- Żeby chociaż morfina... <br>- Masz? <br>- Nie. <br>- Och. <br>- Lee... <br>- Kurwa mać. <br>Z zaciśniętymi wściekle wargami podeszła do Podążającego za Cieniem; Indianin siedział ze skrzyżowanymi nogami, z łukiem przez uda, zagapiony w słońce. Obok konał dematerializujący się Potwór. Wytrzeszczyła nań oczy. Dopiero kolejne przekleństwo Lee zza pleców otrzeźwiło ją. <br>- Co, Luis, byłeś tam? Luis? Powiedz. <br>Ale milczał. Nie istniała dla niego