Typ tekstu: Książka
Autor: Urbańczyk Andrzej
Tytuł: Dziękuję ci, Pacyfiku
Rok: 1997
tym wietrze. Potem zegarek - nastawiony według wschodu i zachodu słońca (godzina wschodu - tu raczej rozjaśnienia - plus godzina zachodu - gdy jasność mgieł gaśnie podzielona przez dwa daje godzinę dwunastą czasu lokalnego), potem barometr - bez zmiany 1029.
Wychodzę na trapik i odsuwam luk. Hen, gdzieś na widnokręgu majaczy coś jak światło. Statek? Ląd? Czy po prostu fosforescencja wody o kilka kroków od kadłuba? Lekki opad mżawki i ciągnący od wschodu zimny podmuch. Spoglądam na prędkościomierz (on jeden jak dotąd nie zawiódł), mamy cztery węzły.
Mechanicznie od tygodni powtarzane obliczenie dwadzieścia cztery razy cztery jest dziewięćdziesiąt sześć. Prawie sto. Sto mil na dobę. Pięć
tym wietrze. Potem zegarek - nastawiony według wschodu i zachodu słońca (godzina wschodu - tu raczej rozjaśnienia - plus godzina zachodu - gdy jasność mgieł gaśnie podzielona przez dwa daje godzinę dwunastą czasu lokalnego), potem barometr - bez zmiany 1029.<br> Wychodzę na trapik i odsuwam luk. Hen, gdzieś na widnokręgu majaczy coś jak światło. Statek? Ląd? Czy po prostu fosforescencja wody o kilka kroków od kadłuba? Lekki opad mżawki i ciągnący od wschodu zimny podmuch. Spoglądam na prędkościomierz (on jeden jak dotąd nie zawiódł), mamy cztery węzły.<br> Mechanicznie od tygodni powtarzane obliczenie dwadzieścia cztery razy cztery jest dziewięćdziesiąt sześć. Prawie sto. Sto mil na dobę. Pięć
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego