wyrostków bez udawania i bez śmieszności), ratowało przejęcie, z jakim grali ów ważny w swojej literaturze tekst - niemniej, zwłaszcza wobec pozostałych pozycji festiwalowego repertuaru, staroświeckość tego dobrego w sumie przedstawienia zdawała się dojmująca.<br><br>Z dwojga staroświeckich relacji - teatralnych portretów ludzi na życiowej drodze (trzecim, <orig>niestaroświeckim</> tym razem przedstawieniem epickim byli "Lunatycy" Krystiana Lupy; pisałem o nich niedawno), wolę litewską opowieść o trzech starych Żydach podróżujących furką do Wilna: adaptację powieści Grigorija Kanowicza. Patos i ckliwość, drażniącą u Walijczyków, zastępuje tu ciepło i prostota narracji, niewymuszona mądrość nieśpiesznych anegdot i autoironicznych sentencji - no i znakomite, dojrzałe aktorstwo sprawiające, że uwagę przykuwają nawet