wzrostu i wściekle błękitne oczy. Tak, tak, miał brodę z waty, czerwoną pelerynę i czapę z białym futrem. Ale te oczy! Dostałam od niego cukierka i śmieszna rzecz, ale poczułam się, jakbym znowu miała pięć lat i siedziała zamknięta w kuchni, czekając, aż Święty opróżni pod choinką swój przepastny wór. Przyciskałam się do drzwi, żeby choć usłyszeć jego kroki, a czasami udawało mi się przez szparę zobaczyć <orig>spłachetek</> czerwonego płaszcza. I wcale nie przeszkadzało mi, że Mikołaj był chudy jak ten student, który przychodził do mamy na korepetycje, a spod peleryny wystawały <orig>studentowe</> dżinsy. A najukochańszy prezent, niebieskiego misia z frotte