najdalej. Wypędzony ze swego domu, włóczy się po mieście. Widziałam go, jak spacerował po Plantach, potem grał w szachy na ławce, z dziadkami takimi jak on, widziałam, jak popijał kawę u Noworola i przez wielkie szyby patrzył na młodych ludzi tańczących pod Adasiem. Czasem wieczorami wpada na Kazimierz, na piwo. Siada przy stoliku tuż obok, daleko od ludzi, nie umie się uśmiechać, za dużo wie, patrzy i milczy, skazany na wieczny smutek, za karę, za to wszystko, co stworzył, a gdy robi się zbyt tłoczno, wychodzi w noc. Czasem, kiedy znudzona banalnymi rozmowami rozglądam się po sali, spostrzegam niedopite piwo przy