strażnicy.<br>Chłopcy wypadli zza zakrętu, zrobili jeszcze kilka kroków i wtedy grodowi ruszyli w ich stronę. Chłopcy odwrócili się błyskawicznie i popędzili z powrotem. Rzucili się w bok, do bramy, jednak w drzwiach domu stanął właściciel, trzymający w rękach gruby kij. Nie przestraszyli się, zresztą nie mieli innej drogi ucieczki. Skoczyli na niego, lecz było już za późno. Grodowi dopadli ich, powalili na ziemię, zaczęli okładać pięściami, kopać.<br>Ludzie podeszli bliżej, śmiejąc się i pokazując chłopców palcami, jakaś babina złorzeczyła, wymachując sękatą pięścią. Dla złodziei nie było w Daborze litości.<br>Strażnicy w końcu zostawili chłopaków, stanęli nad nimi w milczeniu. Ludzie