tym w lipcu 1963, kiedy przyprowadził do Kurkowa, prosto z placu warszawskiego Polmozbytu, błyszczącego wartburga. Samochód miał obły kształt i reflektory jak żabie oczy, kopcący dwutaktowy motor i wściekły niebieski kolorek, przy którym uparła się mama. Ale na tamte czasy, kiedy prawie nikt nie miał prywatnego samochodu, to była sensacja. Tata pęczniał z dumy. Zrobił kilka rundek wokół kurkowskiego rynku z dziadkiem Bronkiem na przednim siedzeniu, wystrojonym w odświętny garnitur jeszcze z Francji i w czarny melonik. Jeździliśmy całą rodziną do Chruszla, Bratiana, Jajkowa, w odwiedziny do braci i sióstr dziadka. Dziadek rozsmakował się w tych paradach, urządzanych w porze obiadowej