powiew czuli na karku, byle dalej od śmierci w męczarniach. Mariuszek osłabł, upadł i zawodził. Stach wziął go na plecy i biegł truchtem, ciężko dysząc. Naczelnik sadził ogromnymi susami, on i paru innych wysforowało się przed resztę. Trwoga gnała każdego tak, że zapominali o zmęczeniu.<br>Zmierzch nadciągnął, ogarnęła ich noc. Trudno było biec po omacku. Krew tętniła w skroniach, w głowie się kręciło. Zwolnili zziajani, zdyszani, zmordowani do cna. I obejrzeli się, przystając.<br><gap><br>- Z kim bym zostawił Wasyla? Kto się zatroszczy?<br>- Wolę się nie pchać - powiedział Stiopa-nożownik. - Wezmą w sołdaty, to pójdę. Ale z dobrawoli nie.<br>- A ty, Sierioża?<br>- Co ci