nie <orig>bebsztyk</> - dziwił się pan Walery.<br>Musiał Wiech jednak przyznać, że londyńskie sklepy aż pękają od towaru. Drób, ryby, homary, mięso w stu <orig>gatonkach</>. Kupcy aż <orig>sie</> proszą o to, żeby kupować. A tu, patrz pan, u nasz po głupie mandarynki ogonek trzy razy <orig>naobkoło</> Delikatesów zakręcony, szczupaki będą na Wielkanoc, karpia, drania, chcesz pan kupić, o czwartej rano musisz pan stanąć w kolejce, o wiele, ma <orig>sie</> rozumieć, dystrybucja nie nawali. Żyć nie umierać w <orig>tem</> Londynie. A mimo to wracał do Warszawy i do warszawiaków, których kochał i podziwiał. I nie wiadomo, za co najbardziej. Może za cwaniactwo warszawskich