Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
go wszędzie. gdzie tylko trafię na jakiś ślad... Widziano go w Warszawie... Co on mógł tam robić?... Byłam w Warszawie... Wszystko na próżno! Pan go tak lubił, Stanisławie Bernardowiczu... Pomyślałam sobie, że może pan coś wie... Przecież nie było żadnego powodu, żeby opuścił dom... Niczego mu nie brakowało... Przyjechałam do Wielkich Łuk... Przyszłam do państwa... Muszę go przecież znaleźć... Mamy go tylko jednego...

Znowu zaczęła szlochać. Włosy jej rozluźniły się i opadły na kark. Straciła dawną pewność siebie, a drobna twarz i drżące usta nadawały jej wygląd nieszczęśliwej, skrzywdzonej dziewczynki.

- Niestety... Nie widziałem Alioszy i nie potrafię pani nic powiedzieć... - rzekł ojciec
go wszędzie. gdzie tylko trafię na jakiś ślad... Widziano go w Warszawie... Co on mógł tam robić?... Byłam w Warszawie... Wszystko na próżno! Pan go tak lubił, Stanisławie Bernardowiczu... Pomyślałam sobie, że może pan coś wie... Przecież nie było żadnego powodu, żeby opuścił dom... Niczego mu nie brakowało... Przyjechałam do Wielkich Łuk... Przyszłam do państwa... Muszę go przecież znaleźć... Mamy go tylko jednego...<br><br>Znowu zaczęła szlochać. Włosy jej rozluźniły się i opadły na kark. Straciła dawną pewność siebie, a drobna twarz i drżące usta nadawały jej wygląd nieszczęśliwej, skrzywdzonej dziewczynki.<br><br>- Niestety... Nie widziałem Alioszy i nie potrafię pani nic powiedzieć... - rzekł ojciec
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego