się łozy i wierzbiny. Droga wszak, jak sądził, wytyczała kierunek ku przystani rzecznej. Sądził dobrze.<br>Już z oddalenia usłyszał podniesione głosy ludzi na przystani, zaperzone, nie wiadomo, w kłótni czy w zapale targów i handlowych negocjacji. Z łatwością dało się jednak poznać język, w którym mówili. A mówili po polsku.<br>Zanim więc wyszedł z łoziny i ze skarpy zobaczył przystań, Reynevan wiedział, do kogo należały tak głosy, jak i przycumowane do pali małe szkuty, barkasy i czółna. Byli to Wasserpolen, Polacy Wodni, flisacy i rybacy odrzańscy, zorganizowane bardziej na kształt klanu niż cechu towarzystwo, maszoperia, którą oprócz wykonywanego zawodu scalał język