pyz na niedzielny obiad? Już chciał ostro odpowiedzieć, że litości nie potrzebuje, otworzył nawet usta, ale ona znów się uśmiechnęła tak gościnnie, serdecznie, no i zapach pyz, ciepły, apetyczny, domowy połaskotał go w nos - i już po chwili pan Jankowiak znalazł się za stołem, ładnie nakrytym, z kwiatkami w wazoniku, a jakże, a pani Gabrysia z pomocą córeczek podawała mu obiad. Ten jej mąż siedział naprzeciwko przy stole i zamiast kobiecie coś pomóc, patrzał w nią tylko jak sroka w gnat, oka z niej nie spuszczał, gdzie by się nie ruszyła. Patrzał i mrugał gęsto, i co chwilę przełykał ślinę. Ale to