stanął wedle zwyczaju między mężczyznami, od lewej. Krótko ostrzyżona głowa odbijała od czupryn chłopów. Nie śpiewał z innymi. Stał zagapiony na ołtarz, na świece. Tylko gdy wikary, tuż po kazaniu, obrócił się ku męskiej stronie świątyni i wzruszonym głosem powitał przybyłych, których zła moc oderwała od bliskich i ziemi rodzinnej, a teraz oto wrócili się domowi, kiedy przypomniał, jak wielką jest to łaską, coś złego przemknęło mu po twarzy, a oczy zabłysły wilczym, dzikim blaskiem. Zaraz po mszy wikary zaintonował "Boże, coś Polskę" i ludzie runęli na kolana. Michał pochylił ostrzyżony łeb, prawie dotknął nim zadeptanej posadzki. Kościół wypełnił szloch, ludzie