niedomówień, skrótów, dalekich asocjacji, zaczynał zdanie od połowy lub wręcz od końca, jakbyśmy w jego mniemaniu nie zasługiwali lub może nie byli jeszcze przygotowani na całość wywodu, obdarzał nas zaledwie cieniem kontekstu, urywał w pół zdania albo w ogóle machał ręką, co później miało się stać ekwiwalentem jego ulubionego powiedzenia "austriackie gadanie". <br><br>Jeśli już podejmował rozmowę, zazwyczaj dotyczyła ona spraw całkiem błahych, przyziemnych, wiedział, że nikogo w tym domu sprawy dnia powszedniego nie dzieliły i nie powodowały w nikim wątpliwości. Ale nawet wtedy mówił szeptem, jakby był w kościele lub pochylał się nad zmarłym. <br>Z czasem zauważyliśmy też, do jakich rozmiarów skurczyła