stają w miejscu na nieznoszące sprzeciwu: Kuda jedziosz, jobanyj! Zderzak wyhamowuje na piersi ponadstukilowego monstrum w szarym waciaku i ubłoconych walonkach. <br>Kobieta-cerber strzegąca wjazdu do browaru, nie przerywając połajanki, rozpoczyna inspekcję. Wielopiętrowy bluzg wylewa się z ust, świecących, jak Moskwa baniami cerkwi, złotymi i srebrnymi zębami. Monstrum zagląda do baniaka cysterny, pod podwozie i do szoferki. Kierowca, przed chwilą pan naszego życia i śmierci, zmalał do rozmiarów niedopałka swego biełomorkanała. Czeka pokornie, aż wyczerpie się piekielna energia. W końcu pada upragnione: Pojechał! Kolej na nas.<br>Jest nas pięcioro, dwóch Rosjan, dwoje Bułgarów i ja, obywatel Polski. W czerwcowy, upalny dzień