terpentyną obmywam swój brzuch -<br>Tę czułą bladość moich resztek czucia.<br><br>O, nawet płuca mam ślicznie wyżęte,<br>Rurki piszczeli wyzute ze szpiku,<br>Wymasowana jest moja śledziona<br>Na podobieństwo złocistego karpia.<br><br>To tu? - ja śpiewam, a ona sopranem:<br>"To tu, doktorze, oto pański sedes!<br>Tu pańskie wanny, palmolivy tu,<br>Niech pan nie beszta swej małej Zuzanny!''<br><br>I już mnie pieści pudrami, olejkiem<br>Namaszcza skronie jak fiordy zaklęsłe -<br>A ja się cieszę jej krzepkim - jej mięsem<br>Tak utęsknionym za młodością noża.<br><br>Zesupłać skórę - czule, powolutku<br>Nizać te nerwy, nawijać na motki,<br>Krzew krwiobiegu zasadzić w ogródku,<br>Na wprost okienka, przy drewnianym płotku.<br><br>Opłukać czaszkę