Adam.<br>- Chodź bliżej, no podejdź, mówię ci... - próbował <br>stanąć na nogi Pinokio.<br>- Leżysz i kwiczysz, okularniku. Dwa zero, trzy ze...<br>Oderwał się od ściany, stanął niepewnie, macając <br>ręką jak ślepy, nogi utrzymały go jakoś. Podszedł <br>wolno do Pinokia, nachylił nad gramolącym się z podłogi.<br>Wyciągnął rękę. Tamten chwycił i pomału, <br>besztając tracącego równowagę Adama, windował <br>się w górę, potem już na kolanach, pewniejszy, chwycił <br>go za ramiona. Adam syknął, ale nie puścił Pinokia; <br>kuśtykając dowlekli się do pryczy palacza.<br>Siedzieli ramię w ramię, sapiąc i dławiąc <br>się zmęczeniem i - teraz dopiero - potężnym, <br>obezwładniającym uczuciem ulgi.<br>- Nie wydychasz do jutra, kurduplu - wykrztusił