kancelarii. <br>Obok niej rządek wiernych satelitów - smarkul z najmłodszych <br>grup; kilka starszych dziewcząt.<br>Myślał, że go zasłonią przed oczami siedzącej, <br>ale podniosła głowę, a smarkule jak na komendę, <br>Adamowi na złość, rozsunęły się, tworząc <br>powitalny szpaler.<br>Zwolnił kroku udając, że nie patrzy w ich stronę.<br>- Adam... - usłyszał wyraźne. Głos był <br>bez emocji, zaskoczyło go to, nie zdążył się nawet <br>obrazić za poufałość, gdy już ciągnęła <br>dalej. - Dobrze, że jesteś. Biegnij do kuchni, pani <br>Henia trzyma dla was obiad w piecyku. A gdzie Paweł?<br>Osłupiał. Bąknął coś niezrozumiałego i jak <br>manekin, wiedziony-pchany do przodu, wszedł do jadalni.<br>Dostał obiad - zupę jarzynową, gęstą