razem. Akceptowała mnie totalnie - co nie znaczy, że wszystko chwaliła. Ale przede wszystkim czuło się jej miłość, nawet w krytyce. W domu nie miałem tego nigdy.<br>Wolność zaś polegała na tym, że zawsze mogłem wyjść na dwór. Pętałem się po ogromnym ogrodzie, wycinałem pędy leszczyny na łuki i strzały, obżerałem bez opamiętania malinami i orzechami, godzinami siedziałem na drzewach, a ciotka tylko załamywała ręce na widok podrapanych rąk i nóg, podartych czy poplamionych spodni. Po zabawie ściągałem zmasakrowaną garderobę i gdy ona prała, zszywała, cerowała - ja, okryty kocem, przeglądałem grubaśne tomiska niemieckiej encyklopedii zwierząt. Wtedy to postanowiłem zostać przyrodnikiem. Jakoś nie wyszło