wrogów. Zatrzaskuję się w sobie jak w skorupie, pełna jednocześnie niewyładowanych agresji. Opieram się wszelkim przeciwnościom ostro i bezwzględnie, ale samotnie. Jestem jak ten wbijany w cegłę niezbyt solidny, już nadpęknięty klin. <br>I proszę, jak zgrabnie wybrnął. Znów stanął na wysokości zadania. Muszę jednak przyznać, że ze swoimi spostrzeżeniami trafił bez pudła. Faktycznie, jestem trochę jak ten przytoczony klin, a jeszcze bardziej jak zardzewiały zacięty scyzoryk. Pożytku z niego nie ma, bo się zaciął i nie da się otworzyć, a tłukąc się bezsilnie w zamkniętej pochewce, sam siebie kaleczy, dotkliwie rani. <br>Wszystko się zgadza, tylko co dalej? Filozoficznymi roztrząsaniami do domu nie