jednym z łóżek.<br>- To tu, towarzyszu dowodzący.<br>Towarzysz Lecoq pochylił się nad posłaniem. Powieki rannego, na które padł cień, drgnęły, zatrzepotały jak płomyk, co za chwilę uleci, i wielkie, szkliste oczy rozwarły się, spoczęły na twarzy towarzysza Lecoqa. W zetknięciu ze znajomą twarzą szklane oczy zakwitły uśmiechem. Wargi poruszyły się bezwiednie, załopotały jak skrzydła i przepuściły nieporadne, przedzierające z wysiłkiem kokon ust, słowo:<br>- To wy, towarzyszu dowodzący?... Widzicie? Przywiozłem... Jeden galar mi tylko zatopili, dranie... wyrzęził siniejącymi już wargami.<br>Towarzysz Lecoq pochylił się nad nim bez słowa i złożył na tych wargach cichy braterski pocałunek. Towarzysz Lecoq nie powiedział umierającemu ze