trzy - i ten drgający, oślepiająco biały trójpunkt wiódł mnie, jak błędny ognik, przez szał bodiaków, palących się w słońcu.<br>Dopiero na granicy łopuchów zatrzymałem się, nie śmiejąc się pogrążyć w to głuche zapadlisko.<br>Wtedy nagle ujrzałem go.<br>Zanurzony po pachy w łopuchach, kucał przede mną. Widziałem jego grube bary w brudnej koszuli i niechlujny strzęp surduta. Przyczajony jak do skoku, siedział tak - z barami jakby wielkim ciężarem zgarbionymi. Ciało jego dyszało z natężenia, a z miedzianej, błyszczącej w słońcu twarzy lał się pot. Nieruchomy, zdawał się ciężko pracować, mocować się bez ruchu z jakimś ogromnym brzemieniem.<br>Stałem, przygwożdżony jego wzrokiem, który