kartoflami niż kupowaną, racjonalną, wydajną paszą. To, czego nie zje ani rolnik, ani jego świnie, wiezie się "na skup". W wyniku czego na rynek, a w końcu do sklepów, trafia przedziwna zbieranina różnych odmian, w partiach pomieszanych kartofli małych, średnich i wielkich, jak główka niemowlęcia, a do tego z reguły brudnych i często popsutych. I to jest bolączka numer dwa: nie ma w Polsce kartoflanego hurtu z prawdziwego zdarzenia, gdzie ziemniaki byłyby sortowane według odmian i wielkości, myte i przyzwoicie paczkowane. Do sklepu trafia u nas ten sam brudny worek irgi, irysów czy sokołów, który rolnik przywiózł na targ. Tyle że