8. Wchodzę do sieni, na klatkę schodową. Kamienica stara, zaniedbana. Wytarte, kamienne schody, na półpiętrach nisze, w których zapewne kiedyś stały gipsowe posągi. Na drzwiach kilka biletów wizytowych z informacjami, ile razy do kogo dzwonić. Mam dzwonić cztery razy. Dzwonię. Krótko, urywanie. <br>Otwiera mi wysoki, chudy mężczyzna. Nie ogolony, w brudnym, fioletowym szlafroku. Uderza odór stęchlizny. Typ wpuszcza mnie do środka, ale przykłada palec do ust, żebym nic nie mówił. Stoję w korytarzu, a on robi jakieś dziwne miny wskazując na zamknięte drzwi do pokojów. Wreszcie wciąga mnie do siebie. Zamyka pośpiesznie drzwi i mówi szeptem: <br>- Pan do mnie? - ściska mi