nieba. Jest w tym coś wstydliwego, nieprzyzwoitego; nie potrafił określić, co. Mijał ludzi, pozdrawiali go ruchem głowy, ręki, uśmiechem, głupim dowcipem. Nie był znienawidzony przez podwładnych. Jego sposób na obronę przed straszliwą samotnością dowódców, świętych i tyranów polegał na całkowitym wyzbyciu się kompleksu śmieszności; nawet gdy wywalał dyscyplinarnie bez złamanego centa w odprawie, nie mogło to zostać odebrane jako przejaw aroganckiej pogardy i pychy, co najwyżej jako zwykła ludzka podłość. Nabrał dystansu. A to dopiero była prawdziwa arogancja i pycha: taka pewność siebie, której nie poruszą żadne oszczerstwa i pomówienia, żaden śmiech jej nie dotknie. Był bezpieczny. Wierzył w siebie. To