przyjaciel, przystąpił do negocjowania ceny. To, że ja mam być właścicielem kufra, na który mam łożyć moje własne środki finansowe, zeszło definitywnie na plan drugi. Stałem się niespecjalnie potrzebnym uczestnikiem transakcji, która przebiegała między Julkiem, targującym się zapamiętale o każdą (moją) złotówkę, a kupcem stawiającym niezwykle emocjonalnie swoje warunki w ciekawej polszczyźnie, tak pod względem akcentu, jak i gramatyki ("Ja by sze wstydziłem mieć kufer za takiego marnego piniądza!"). Poza argumentami merytorycznymi padały też z jego strony argumenty natury głęboko ludzkiej typu - jak można doprowadzić nędzną zapłatą do ruiny ojca licznej, moralnej i kochającej się rodziny? Julek, znakomicie wpadając w konwencję