po dwie i siadaliśmy na drewnianych schodkach w cieniu zepsutego wagonu, czekającego na naprawę przy rampie. Rozmawialiśmy na tematy dowolne. O planach na wakacje. O egzaminie, na którym był odsiew. O studiach, które rozpoczynały się demonstracją losu tych, co na nie nie poszli. Demonstrował go zwłaszcza majster, wynajdujący dla nas co rusz nowe śmieci, najlepiej toksyczne, unurzane w czymś mazistym. Musiał je importować z sąsiednich wydziałów. O czwartej wracaliśmy zmęczeni i brudni. Nasza świadomość rozwijała się niezgodnie z założeniami. Oto, kim nie zostaniemy. Naprawczymi taboru kolejowego, choćby zepsuł się cały. Po południu, znów w akademiku, przesiadaliśmy się do sypialnych. Przesypialiśmy parę godzin