buchnęły zewsząd płomienie.<br>Kto inny przeląkłby się szalenie,<br>A pan Soczewka, gdy ogień zoczył,<br>Na spadochronie szybko wyskoczył<br>I ten płonący samolot właśnie<br>Jeszcze utrwalić zdążył na taśmie.<br>Samolot runął prosto do morza,<br>A pan Soczewka bujał w przestworzach.<br>Wiatr nim tarmosił, wiatr go unosił<br>I do nieznanych lądów niósł co sił.<br><br>Tak tedy lecąc w kierunku wschodnim<br>Dostrzegł nasz lotnik, że las jest pod nim,<br>I to w dodatku nie las, lecz puszcza.<br>Na nią spadochron zwolna się spuszcza,<br>A pan Soczewka kręci zawzięcie<br>I robi z góry ostatnie zdjęcie.<br><br>Spadochron opadł, lecz tak fatalnie,<br>Że pan Soczewka zawisł na palmie