W. był spokojnym, nikomu nie wadzącym mężczyzną w średnim wieku. Nie powodziło mu się najlepiej, ale też i nie najgorzej, uprawiał niewielkie poletko, dbał o gadzinę, żonę i dziecko i tak upływały mu lata.<br>Czasem, kiedy przez okna swoich zabudowań niczego poza wronami na śniegu nie widział, marzyło mu się, <dialect>coby</> tak za Wielką Wodę polecieć, rodzinę odwiedzić, ale oni nie bardzo się kwapili do przysłania potrzebnego zaproszenia, a bez wizy jakoś wciąż sojuszników tam nie wpuszczają. Co innego tu, w Europie, gdzie można się już czuć prawie częścią wielkiego świata, wpaść na chwilę, zarobić trochę <dialect>dutków</> i wrócić do swoich