i oświadczyłem im trzem, Dziadziowi, Smokowi i panu Pytałowskiemu, że skoro nie, to ja sam, jak tu stoję (powstałem z krzesła, a jakże), ruszę w tej chwili, w środku nocy, na piechotę, do tego Nie-Wiadomo-Gdzie.<br>Panno Józiu, a, Julciu, przepraszam, rachunek!<br>Stoję w środku rozbabranej niby-drogi, pachną cudownie podeszczowym słońcem łopuchy, pokrzywy i podbiał, rozwarłem ręce, w dole skrzy się i pręży gibko, zmiennie ta wspaniała rzeka, śmieje się, klakson ciągnika budzi mnie ze sztubackiej euforii, ten szofer pomyśli, że jakiś pomylony uciekł spod opieki, nie, nie pomyśli, przyhamował, otworzył drzwiczki, wdrapuję się na wysoki żelazny zydel w