wznosił się ponad miarę jego niewielkiej postaci, grzmiał<br>niczym kanonada. Zdania zdawały się wybuchać pociskami, bombami, waliły<br>się jak mury, spływały krwią. Towarzysz Fularski, wciśnięty w<br>krzesełko, pobladły, z otwartymi ustami, jakby zgodnie z artyleryjskim<br>regulaminem, już tylko patrzył, kiedy jeden z tych pocisków trafi w<br>niego. Zresztą przysiągłbym, że czuć było swąd prochu na sali. Nawet ta<br>wielka jaskrawa żarówka zasnuła się dymem. I ludzie w krzesełkach<br>wydawali się być przycupnięci niczym w ruinach żołnierze, oczekujący na<br>rozkaz do ataku. A gdy w to ich oczekiwanie padły nagle pełne otuchy<br>słowa towarzysza Stalina, i na naszej ulicy budiet praznik, przestałem