dochodziły od zagród jakieś głosy, jakieś stukania głuche, jakieś pogwizdy senne... Niebo wzdęte od grubych, burych chmur ciążyło nisko nad ziemią. Było już dobrze z południa i krótki dzień listopadowy miał się do wczesnego zmierzchu.<br><page nr=164> Łamał się Kazimierzowi krok i potykały się stopy, nie wiedzieć czy wskutek grudy wyboistego gościńca, czyli też przez ową ociężałość myśli, co zaćmiewała oczy. - Dość, że stąpał chwiejnie i nierówno. W chudych, skulonych ramionach mrowił się jakiś dreszcz bolesny jakby mroźnych, przenikliwych dotknięć. Oczy patrzyły przed się tępo, bez połysku, niewidząco zgoła... ot, rzec by - dwie wilgotne plamki w przygasłej, czarniawej twarzy byłego nauczyciela.<br>Teraz już w