niej szacunek, a nawet sympatię, kłaniali się jej, wiedzieli, że pochodzi z Mokrego, że jest dobrym pedagogiem. Matka niby też wspominała ich z sentymentem, a może z jakichś nie do końca zrozumiałych powodów tylko pozorowała ów sentyment.<br>Kiedy już uzmysłowiła sobie, że mnie z samego wnętrza jej wyrzutu sumienia nie da się wyciągnąć, wyjąć po prostu jak drzazgi, zaczęła się niby ze mną zgadzać, akceptować nie tylko istnienie ludzi z tak zwanych dołów społecznych, ale przede wszystkim ich istnienie w naszym istnieniu, ich wpływ na nasze życie. Powoli przestawałem się dusić, mimo że nie do końca byłem przekonany, czy jej minimalny