ona losie. Ja na odwrót, pomyślałam, mogłabym zauważyć, że nie powinnam była w Monachium przypuszczać iż istnieją jeszcze poza nami inni ludzie. Wtedy właśnie i tam żyłam w tuwimowskiej ojczyźnie-polszczyźnie. Trwałam w niej uparcie, nie ja jedna zresztą, w domu i w rzadkich książkach, czytanych nie z wyboru, ale dlatego że były, że obiegały przylądek, wyrywane sobie z rąk. Były to przeważnie tomiki wydane dla żołnierzy we Włoszech, zmierzające ku pokrzepieniu serc. Miasto mojej matki Kaden-Bandrowskiego, Bez oręża Zofii Kossak, które znam prawie na pamięć, a których koloryt i aurę zachowałam na zawsze w sobie. Dzień w dzień nie mogłam