na siebie w tramwaju, autobusie, w pracy, z chwilą, gdy w towarzystwie swego podopiecznego wychodzą na przechadzkę, ulegli totalnemu przeobrażeniu.<br>Okazało się, że szanują się nawzajem, są chętni do rozmowy, do udzielania porad, godzinami umieją rozmawiać o swych ulubieńcach i słuchać opowieści o psich sprawach. Objawiła się cała wyrozumiałość i dobra wola. A od takiej rozmowy już tylko jeden krok do ludzkich problemów: sąsiedzi, znani dotąd tylko z widzenia, nagle zyskali osobowość, nazwisko, cechy charakteru. Całą rzeszę ludzi natomiast, tych, z którymi nie zaprzyjaźniłam się do tego stopnia, identyfikowałam dzięki ich psom: to jest pan od Azora, pani od Krzesimira, a tamta