inaczej. Niewiele kilometrów od stolicy wjeżdża się w drogę wśród lasów, potem skręt w leśny dukt, na horyzoncie odsłania się lokalne <q>"city"</> z kościołem, cmentarzem, pocztą i dwiema ulicami na krzyż. Parterowe domki z ogródkami od ulicy i gospodarskim zapleczem, w kiosku kilka pożółkłych gazet i bateria "popularnych", w spożywczym dobra na kartki i wagę sypane szuflą, powoli, wśród pogwarek; niezmienna od lat oranżada, miejscowe lizaki, węgierskie wina obok swojskiego "patyka" i kilka zielonych jabłek, których przy obfitości sławnych sadów nikt nie traktuje poważnie. <br>Obcych obejmuje się dyskretną obserwacją przyznając tym samym swój prowincjonalizm nie przyzwyczajony do letników, których wyrzucałby każdy