łysinie, wytarł dłonią rudawe wiechcie wąsów i przywitał się z ojcem. Przez okienko wionął gorzelniany odór.<br><br>- Żałobę mam w rodzinie, Stanisławie Bernardowiczu - powiedział z westchnieniem.<br><br>- A cóż się stało?<br><br>- Pan jest na przykład, powiedzmy, Polak. Ale przy tym wiadomo: człowiek porządny, szanowany. A rodacy pańscy, można powiedzieć, carowi za jego dobrodziejstwa odpłacają czarną niewdzięcznością... Brata mego, który carowi-batiuszce służył wiarą a prawdą, wzięli i zamordowali, bodajby z piekła nie wyjrzeli, diabły przeklęte! Niewinnego człowieka! Za co?<br><br>- Co też pan opowiada, Siemion Spiridonowicz! Zamordowali? Bez powodu? A co pański brat robił?<br><br>- Wiadomo, carowi-batiuszce służył... W Priwiślińskim Kraju... W mieście Włocławku