Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
posypią się z nieba kamienie, wielkie jak ten sprzed naszego ganku, że buchnie ogień i zawali się dom... Nie mogłem wydobyć z siebie głosu.

Matka siedziała blada, z wyciągniętymi przed siebie rękami, skatnieniała... Krysia zakryła mi rękami usta, żebym nie krzyczał.

Gdy dzieło zniszczenia dobiegało końca, niespodziewanie stanął w drzwiach dobry duch naszego domu, inżynier Jurczenko.

W mgnieniu oka zorientował się w sytuacji, poprawił na nosie binokle i pokiwał z wyrzutem głową:

- Ech, ludzie, ludzie!...

Ojciec pokornie spuścił głowę, wyszedł z balii i włożył swoją burkę. Matka dziwnie jakoś skurczyła się w sobie i spoglądała na Jurczemkę z bezradnym zdziwieniem.

Doznałem uczucia
posypią się z nieba kamienie, wielkie jak ten sprzed naszego ganku, że buchnie ogień i zawali się dom... Nie mogłem wydobyć z siebie głosu.<br><br>Matka siedziała blada, z wyciągniętymi przed siebie rękami, skatnieniała... Krysia zakryła mi rękami usta, żebym nie krzyczał.<br><br>Gdy dzieło zniszczenia dobiegało końca, niespodziewanie stanął w drzwiach dobry duch naszego domu, inżynier Jurczenko.<br><br>W mgnieniu oka zorientował się w sytuacji, poprawił na nosie binokle i pokiwał z wyrzutem głową:<br><br>- Ech, ludzie, ludzie!...<br><br>Ojciec pokornie spuścił głowę, wyszedł z balii i włożył swoją burkę. Matka dziwnie jakoś skurczyła się w sobie i spoglądała na Jurczemkę z bezradnym zdziwieniem.<br><br>Doznałem uczucia
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego